Biografia – część I

Urodziłem się 3 października 1956 roku we Wrocławiu. Dano mi na imię Mietek ponieważ moi rodzice po zabawie Sylwestrowej 1955/1956 spędzili upojną noc, a potem spojrzeli w kalendarz, gdzie było wyraźnie napisane, że 1 stycznia imieniny obchodzi Mieczysław :). Niezbyt lubię swoje imię, ale i tak jest ono lepsze od imienia Adolf, Burchard, Charyzjusz, Demetriusz, Emeryk, Frumencjusz, Ksenofont, Liboriusz, Prudencjusz, Reinhold, Ubald czy Zbrosław :).

Mój pierwszy kontakt z instrumentem muzycznym nastąpił w wieku czterech lat, gdy od św. Mikołaja otrzymałem w prezencie skrzypce – zabawkę. Do dzisiaj pamiętam, że instrument miał czerwony kolor, był pomalowany w białe wzorki i miał smyczek z końskiego włosia smarowanego kalafonią.

W wieku sześciu lat chciałem zostać strażakiem 🙂 Profesjonalny kontakt ze Strażą Pożarną nastąpił wiele lat później podczas kręcenia teledysku do piosenki „Moja Zocha już mnie nie kocha”. Będąc uczniem Szkoły Podstawowej nr 55 we Wrocławiu śpiewałem w chórze kościelnym parafii Bożego Ciała po czym rozpocząłem krótkotrwałą naukę gry na akordeonie (1 tydzień :)). Następnie rodzice sprezentowali mi gitarę akustyczną i wysłali na naukę gry do MDK (Młodzieżowy Dom Kultury). Instruktor Leduchowski uczył tam z książki „Jak Hania na gitarze grać się nauczyła” :). Po pierwszym publicznym występie zrezygnowałem jednak z nauki nie powiadamiając nikogo o swojej decyzji. Moi rodzice dowiedzieli się o tym po paru miesiącach i nie byli zachwyceni :).

Karierę solową rozpocząłem występując na akademiach szkolnych. Jednocześnie śpiewałem, grałem na gitarze akustycznej, harmonijce ustnej i przymocowanych do prawej nogi janczarach (rodzaj dzwonków). Następnie ze starszymi kolegami (Leszek Racławski i Jerzy Stpicki) założyłem zespół szkolny. Początkowo akustycznie (akordeon, gitara i tamburyn) a potem elektrycznie (przystawki elektryczne do gitar akustycznych i radioodbiorniki domowe zamiast wzmacniaczy :), później gitary elektryczne rzemieślniczej konstrukcji i bębny „Polmuz”) graliśmy na wszelkiego rodzaju imprezach rozrywkowych i uroczystościach rodzinnych. Za pieniądze zarobione na pierwszym w życiu weselu kupiliśmy cztery głośniki 5W (pięciowatowe! :)) i w ten sposób zespół stał się zbyt głośny jak na warunki szkolne.

Padła propozycja aby przenieść się do Klubu Kolejarza mieszczącego się na pierwszym piętrze Dworca Głównego we Wrocławiu. Były tam wzmacniacze, kolumny głośnikowe, mikrofony a także instruktor. Marian Konieczny. Znakomity profesjonalny muzyk! To on spowodował, że pierwszy raz w życiu zagrałem na gitarze basowej. Stało się tak gdyż pewnego razu Konieczny przyniósł nuty dla zespołu i basista nie mógł poradzić sobie z partią basu. Konieczny zaproponował więc żebym ja spróbował zagrać tę partię. Zagrałem i usłyszałem, że wobec tego będę basistą w zespole. Ponadto Konieczny poznał mnie z Jankiem Borysewiczem, który grał wówczas pod jego instruktorską opieką w Domu Kultury na Sępolnie.

Nigdy nie pogodziłem się z tym, że będę grać tylko na basie:). Zwłaszcza, że właśnie skończył się festiwal w Woodstock, gdzie zagrał zespół „Ten Years After”, a u kolegi na magnetofonie „Tonette” można było zwolnić obroty i usłyszeć jakie cuda gra na gitarze Alvin Lee.

Zaczęły się czasy IX LO. Będąc w pierwszej klasie liceum grałem w Klubie Kolejarza na przeglądach piosenek, choinkach dla dzieci, zabawach tanecznych, a jednocześnie w rockowych zespołach istniejących w szkole – początkowo na bębnach w zespole rockowym braci Merkiel (uczniowie czwartej klasy!:)) a potem w swoim zespole rockowym z Piotrem Oryńskim, z którym grałem później w zespole „Express”. Zespół robił zbyt głośne próby w auli IX LO i skończyło się tak, że przyprowadziłem ten rockowy band do Klubu Kolejarza. Razem z Piotrem  Oryńskim przeprowadziliśmy sondę wśród bywalców klubu i przygotowaliśmy najbardziej lubiane przez klubowiczów piosenki. Były to utwory z repertuaru „Deep Purple”, „Slade”, „Rolling Stones”, „Locomotiv GT”, itp. Graliśmy w trio: Jurecki – git. voc., Oryński – bg. i kilku  zmieniających się perkusistów (Jurek Stpicki, Felek Więckiewicz a po zakończeniu pracy z „Nurtem” znakomity Rysio Sroka). To było szaleństwo! Graliśmy w każdy weekend przy pełnej sali zachwyconej publiczności.

W tygodniu rano przychodziłem na lekcje a następnie w biegu zdejmowałem tarczę szkolną i jechałem np. zagrać na gitarze koncert z Wojciechem Popkiewiczem (piosenka autorska). Rozpocząłem także pracę jako muzyk sesyjny orkiestry PR i TV we Wrocławiu. Nagrałem m.in. kilkadziesiąt piosenek kabaretu „Elita”. Krótko byłem również członkiem zespołu w Studenckim Teatrze „Kalambur” ( z Mirkiem Bielawskim – późniejszym wokalistą zespołu „Romuald i Roman” i „Bank”) Moi rodzice nie byli tym zachwyceni, ale na jakąkolwiek reakcję było już za późno!

Pewnego dnia wybrałem się na koncert grupy SBB. To było powalające przeżycie! Po tym koncercie doszedłem do wniosku, że moje granie na gitarze nie ma najmniejszego sensu, skoro istnieje w Polsce tak znakomity zespół, a od umiejętności tych muzyków dzielą mnie lata świetlne. Postanowiłem przestać zajmować się muzyką. W tym postanowieniu wytrwałem około dwóch tygodni :). Wiele lat później, w 1987 roku miałem przyjemność wystąpić z Józefem Skrzekiem podczas Festiwalu Basistów w Warszawie. Skrzek zagrał na moim zestawie basowym i używał moich akcesoriów muzycznych. Do dzisiaj znamy sie i lubimy.

Pierwszą profesjonalną grupą rockową był NURT. Pewnego dnia do Klubu Kolejarza przyszedł Alek Mrożek (muzyk – legenda) aby zaprosić mnie do współpracy w charakterze basisty. Propozycję przyjąłem. Piotr Oryński pożyczył mi swój wzmacniacz basowy i kolumnę głośnikową (byłem gitarzystą i miałem wówczas tylko sprzęt gitarowy), po czym od Andrzeja Pluszcza kupiłem kultową gitarę basową marki „Defil” pomalowaną przez żonę Kazia Cwynara (wcześniejszego basistę „Nurtu”) w taki sposób, że wzbudzała powszechny podziw i szacunek. W zespole grał Alek Mrożek – git., Piotrek Iskrowicz – git. (później „Bank”), Rysiek Sroka – dr., a śpiewał Włodek Grzesik (później MSA 1111). Najlepiej pamiętam z tego okresu koncert w NRD w Ogrodzie Zoologicznym (pierwszy profesjonalny wyjazd zagraniczny :)). Nie wiadomo z jakiego powodu Niemcy zrozumieli, że przyjechał zespół folklorystyczny i  zorganizowali koncert ostrego rockowego zespołu w ZOO na scenie, która była umiejscowiona pomiędzy olbrzymią klatką z sępami a wybiegiem dla niedźwiedzi. Po pierwszych rockowych dźwiękach zwierzęta dostały furii. W klatce fruwały pióra a niedźwiedzie z rykiem próbowały sforsować bariery aby dostać się do muzyków :). Zespół „Nurt” w tym składzie nie grał zbyt długo. Pomimo starań Michała Frejtaka (późniejszy menadżer „Mechanika”) muzycy bez Alka Mrożka dokonali nagrań w PR Wrocław (byłem ich współkompozytorem) i rozstali się. Zacząłem interesować się muzyką „funky”.

W tzw. „wolnej chwili” zdałem maturę i egzaminy na Akademię Ekonomiczną we Wrocławiu (1975r.). Uczelnię tę wybrałem dlatego, że na jej terenie znajdował się klub studencki „Simplex”, w którym odbywały się próby mojego kolejnego zespołu założonego wspólnie z Piotrem Oryńskim.

Dzięki pracy w „Nurcie” stałem się znanym muzykiem w środowisku wrocławskim (tzw. „młody – zdolny” :)) i kilka miesięcy później odwiedzili mnie Romuald Frey – git.  i Juliusz Mazur – keyb. (później „Crash”) aby zaprosić mnie do współpracy z zespołem jazzowym  znakomitego saksofonisty Ryszarda Gwalberta Miśka. Wszystko potoczyło się błyskawicznie! Dwa tygodnie później byłem już na Zimowych Warsztatach Jazzowych w Mąchocicach pod Kielcami, gdzie wykładowcami byli czołowi polscy muzycy jazzowi (J. P. Wróblewski, W. Karolak, Z. Namysłowski, Cz.Bartkowski, P. Jarzębski). Uczestnikiem warsztatów była również grupa „Integracja” z Radomia ze Staszkiem Zybowskim i zespół Czesława Niemena. W ostatnim dniu warsztatów uczestnicy zostali zaproszeni na koncert Niemena w Kielcach. Przed gwiazdą wieczoru występowała „Budka Suflera” :). Moją uwagę zwrócił znakomity rockowy gitarzysta Andrzej Ziółkowski.

Pobyt na warsztatach wywrócił mój muzyczny światopogląd i otworzył mnie na jazzową harmonię muzyczną. Rozpoczęły się trasy koncertowe w towarzystwie największych gwiazd polskiego jazzu  i zaczęło brakować czasu na studia. Po pierwszym semestrze (czyli po powrocie z koncertów jazzowych w Lublinie! :)) z dziekanatu Akademii Ekonomicznej odebrałem swoje dokumenty. Potem był festiwal „Jazz nad Odrą” i kolejna propozycja.

Zespół „MSA 1111” kierowany przez Janusza Konefała grał bardzo nowocześnie i był już nawet laureatem jakiegoś festiwalu młodzieżowego (na koncerty grupy przychodzili z zaciekawieniem uznani profesjonalni muzycy), ale lider miał ambicje jazzowe. Zdecydował się je zrealizować z moją pomocą. Jednocześnie w celu przyciągnięcia większej ilości słuchaczy zatrudniono wokalistę (Włodek Grzesik – wcześniej „Nurt”). W zespole oprócz lidera – gitarzysty grał również Leszek Chalimoniuk – dr. ( później „Romuald i Roman”, „Spisek” i „Porter Band”) oraz Wojtek Jaworski – keyb. (koncertował później z grupami „12 Sprawiedliwych” i „Półbuty”).

Wszystko runęło gdy z Wojskowej Komendy Uzupełnień otrzymałem bilet do wojska. W lecie 1976 r. zagrałem na festiwalu Pop Session w Sopocie (grał tam również Wojtek Pogorzelski – później „Oddział Zamknięty” i Sławek Łosowski – później „Kombi”) i spóźniony o tydzień stawiłem się w wyznaczonej Jednostce Wojskowej, a stamtąd pod eskortą zostałem przewieziony na tzw. „poborówkę”. Moja wojskowa kariera była krótka i dość burzliwa, przyznano mi prawie wszystkie możliwe kategorie zdrowia i po dwóch miesiącach i pięciu dniach (dzień przed przysięgą :)) wydostałem się na wolność.

Ponownie rozpocząłem występy z MSA 1111. Zespół wyjechał na kolejne Zimowe Warsztaty Jazzowe a potem na festiwalu „Jazz nad Odrą ’77” grupę i jej wspólną kompozycję „Autoportret X” obsypano deszczem nagród. Zostałem wyróżniony tytułem „Najlepszego Basisty Festiwalu”. Podczas wręczania nagród zamieniono dyplomy i mój dyplom otrzymał Najlepszy Skrzypek Festiwalu – Krzesimir Dębski. Zamieniliśmy się dyplomami w kulisach :). Pamiętam, że tydzień przed festiwalem otrzymałem nową gitarę basową fretless (bez progów) konstrukcji braci Jakubiszyn. Nie umiałem na niej niczego porządnie zagrać i jeszcze na dzień przed festiwalem zastanawiałem się czy jednak nie zamontować do niej progów :).

Sukcesy na festiwalu nie przełożyły się na koncerty więc przyjąłem propozycję zagrania w rockowym zespole „Romuald i Roman”. Grupa czasy świetności miała już za sobą, lecz grali tam wówczas znakomici muzycy – historyczny założyciel zespołu Romuald Piasecki – git., Leszek Chalimoniuk – dr. (później „Spisek” i „Porter Band”), Janusz Kuba Góralski – keyb. (później „Spisek”), a śpiewał Mirek Bielawski (później „Bank”). Dzięki menadżerowi Markowi Łaciakowi grupa zagrała dużą ilość koncertów, a w klubie „Na Fortach” w Gdańsku zespół zagrał dzień po koncercie „Budki Suflera” :). Podczas koncertowego pobytu w Giżycku pierwszy raz w życiu pływałem na desce windsurfingowej. Na okoliczność występu w koncercie „Lato z Radiem” wymyśliłem po raz pierwszy samodzielnie piosenkę, którą wykonano na żywo i natychmiast o niej zapomniano :).

W międzyczasie z gitara basową stanąłem przed Państwową Komisją Weryfikacyjną i otrzymałem uprawnienia muzyka – solisty w imprezach estradowych a rok później jazzowego muzyka – solisty.

Pod koniec 1977 r menadżer „Romuald i Roman” otrzymał propozycję pracy z zespołem „Spisek”, który występował wówczas z Haliną Frąckowiak. Marek Łaciak propozycję przyjął i rozpoczął tam pracę wraz z Kubą Góralskim, a parę tygodni później dołączyłem tam ja i Chalimoniuk oraz Jacek Krzaklewski (obecnie „Perfect”). „Romuald i Roman” faktycznie przestał istnieć (w późniejszym okresie kilkakrotnie zagrałem jeszcze z Romualdem Piaseckim pod tą nazwą, ale nie miało to już specjalnego znaczenia).

Zespół „Spisek” i Halina Frąckowiak byli zatrudnieni w Agencji Artystycznej „Impart” we Wrocławiu. Agencja zapewniała nagłośnienie, stroje estradowe i stabilne warunki finansowe. Realizowano nagrania radiowe i programy telewizyjne. Pamiętam uczestnictwo w programie TV „Turniej miast” w fabryce opon „Stomil” w Olsztynie, gdzie oprócz Haliny Frąckowiak występowała Krystyna Prońko ze znakomitym zespołem „Koman Band” i grupa „Dwa Plus Jeden” (przezwisko branżowe „Liczydło” :)). Ludzie biorący udział w poszczególnych konkurencjach robili tam na trzeźwo rzeczy niewyobrażalne (np. konkurencja „Skoki przez stosy opon”, „Dmuchanie dętek samochodowych na czas”, „Przetaczanie kół od traktora” itp. idiotyzmy :)).

Na początku 1978r. zespół został zaangażowany do Teatru Variete „Victoria” w Warszawie, gdzie codziennie przez dwa miesiące o godz. 24.00 występował przed zagraniczną publicznością. Zespół oprócz akompaniowania Halinie Frąckowiak wykonywał niezwykle precyzyjnie i efektownie kompozycje saksofonisty Włodka Wińskiego i puzonisty Leszka Paszko, a także utwory z repertuaru „Tower Of Power” i „Earth, Wind And Fire”. Również ja zaproponowałem zespołowi swoją piosenkę, Leszek Paszko zaczął ją nawet aranżować, ale chwilę później została ona poddana miażdżącej krytyce i przestałem się tym zajmować. Podczas dwumiesięcznej pracy w variete poznałem Zbyszka Hołdysa, który pewnego dnia przyniósł swoją propozycję kompozytorską dla Haliny Frąckowiak, a potem Krzysztofa Cugowskiego, który przyjechał do Warszawy sprawdzić, czy zespół „Spisek” rzeczywiście tak świetnie gra na żywo. Sprawdził i zaproponował aby grupa zamieniła wokalistkę na wokalistę.

Monotonia dwumiesięcznego pobytu w hotelu „Bristol” i codziennego grania o północy w tym samym miejscu zaowocowała wzmożonym spożyciem :(. Pod koniec kontraktu wszyscy mieli serdecznie dosyć całej sytuacji i Halina Frąckowiak zakończyła pracę z zespołem.

Teoretycznie „Spisek” miał nowego wokalistę, ale był on z Lublina, a cały zespół mieszkał we Wrocławiu. Próby odbywały się korespondencyjnie :). Koncerty były rzadkością. Miałem czas na to aby ponownie zająć się pracą muzyka sesyjnego. Rozpocząłem pracę sidemana z Irkiem Nowackim – dr. (dawny znajomy z czasów Klubu Kolejarza, później perkusista „Cross’u” i „Recydywy”) i Jackiem Krzaklewskim. Był także dość krótki epizod z zespołem „Projekt” ze Zdzisławem Janiakiem (potem „Budka Suflera”).

W połowie 1978r. „Spisek” nagrał z Cugowskim trzy piosenki w studio PR Katowice, następnie zagrał kilka koncertów na które wokalista nie dojechał. Z kolei na jednym z późniejszych koncertów pianista był tak pijany, że nie miał siły aby położyć palce na klawiaturze i Cugowski zaśpiewał pierwszą zwrotkę piosenki a’capella (bez podkładu muzycznego).

W drugiej połowie 1978r. po kilku latach emigracji do Polski przyjechał Krzysztof Klenczon. „Spisek” z Cugowskim występował przed tym artystą na ogólnopolskiej trasie koncertowej i to był koniec tej grupy! Pierwszy zrezygnował Jacek Krzaklewski, potem Leszek Chalimoniuk, a następnie po próbie bezsensownej reaktywacji grupy odszedłem ja.

Tym razem moim głównym zajęciem stała się praca muzyka studyjnego i sidemana. Nagrałem olbrzymią ilość muzyki teatralnej, filmowej (nawet do kryminału „Szkatułka z Hongkongu” :)) i szereg piosenek dla różnych wykonawców. Występowałem jako muzyk akompaniujący na Festiwalach Piosenki Aktorskiej. Te wszystkie rzeczy robiłem z profesjonalnym muzykiem i aranżerem Bogusławem Klimsą, który pewnego dnia zaproponował mi zagranie kosmicznej ilości koncertów z programem „Ludziom Dobrej Roboty” :). Graliśmy nie tylko w salach koncertowych ale również w POM-ach (Państwowy Ośrodek Maszynowy). W programie występowała duża ilość wykonawców (łącznie z solistami operetki :)) a gwiazdą był Edward Hulewicz. W którąś niedzielę zagrałem osiem koncertów. Było to możliwe gdyż spełnione były dwa warunki: program trwał dokładnie 1 godz. 25 min. i graliśmy w sali kinowej, która na obu przeciwległych ścianach posiadała kilka par drzwi. O godz. 7.30 rozsuwała się kurtyna i graliśmy pierwszy koncert dla matek trzymających na rękach śpiące dzieci :). Koncert kończył się o godz. 8.55, kurtyna się zasuwała, publiczność opuszczała salę drzwiami z prawej strony i jednocześnie ludzie, którzy przyszli na następny koncert, wchodzili drzwiami od strony lewej. O godz.9.00 rozpoczynał się kolejny koncert. I tak osiem razy! Mistrzostwo świata! Podczas piątego koncertu nie wiedziałem już która to zwrotka i kto następny występuje :). Następnego dnia trzeba było zagrać „tylko” trzy koncerty, więc czuliśmy się jak na wakacjach 🙂 Taka trasa koncertowa trwała ok. dwóch tygodni, potem były dwa tygodnie przerwy i jechaliśmy zagrać w następnym województwie. Wytrzymałem w ten sposób dwa miesiące i poddałem się, zwłaszcza, że dostałem inną propozycję.

Aleksander Mazur to postać nieprawdopodobna! Grał na organach Hammonda i saksofonie tenorowym jednocześnie! Znakomity muzyk i świetny aranżer z olbrzymią wyobraźnią. Zaprosił mnie do zespołu który akompaniował Irenie Santor i Marii Koterbskiej. Pełny profesjonalizm! Dokładność, punktualność i trzeźwość! To była znakomita szkoła muzyczna dla mnie, Jacka Krzaklewskiego – git. , Irka Nowackiego – dr. i Zbyszka Czwojdy – tp.! Oprócz pracy z gwiazdami zajmowaliśmy się różnymi rodzajami muzyki i zagraliśmy nawet jazzową wersję „Brzydkiego kaczątka” z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Białostockiej.
Po półrocznej pracy pojawiło się nieporozumienie w postaci wyjazdu muzyków na koncerty do NRD i ten skład zespołu Aleksandra Mazura przestał istnieć.

Ponieważ dobrze grało się nam z Irkiem Nowackim i Jackiem Krzaklewskim, a nie wystarczała nam rola sidemanów w studio PR Wrocław, więc postanowiliśmy przyjąć do naszego towarzystwa pianistę oraz saksofonistę i grać koncerty na żywo. Tak powstał zespół „Art Flash”. Na elektrycznym pianinie grał Janusz Lorenowicz a na saksofonie altowym Wojtek Szczęch. Graliśmy koncerty z Małgorzatą Gruszczyńską – Wojnarowicz a oprócz podkładów muzycznych dla innych wykonawców nagrywaliśmy również nasze utwory instrumentalne (jeden z nich grałem później solo na koncertach Budki Suflera w 1987 – 88r.). Następnie kolejny raz pojawił się w moim życiu Krzysztof Cugowski.

W 1980r. wielokrotnie przyjeżdżali do Wrocławia Niemcy którzy chcieli, abym grał w ich rockowym zespole. Zdecydowałem się w końcu na to żeby tam pojechać i menadżer tego zespołu (facet miał dużą ilość złotych zębów – oznaka bogactwa :)) za parę dni miał przyjechać autem ciężarowym i wyprowadzić mnie z Polski. Irek Nowacki użył podstępu. Upił mnie i wywiózł do Chełma Lubelskiego, gdzie czekał Cugowski który postanowił z nami śpiewać. Z Chełma wysłałem telegram do Niemiec, że na razie nie mogę tam zagrać :).
W Chełmie zespół większą część czasu spędzał na piciu alkoholu w hotelu „Kamena”. Menadżer zespołu Witek Świtoniak bardzo rozrywkowo organizował dzień za dniem ale ta sytuacja miała niewiele wspólnego z muzyką. Nie był to chlubny okres w mojej karierze :(. W końcu zagraliśmy niewielką ilość koncertów a na festiwalu w Opolu wzięliśmy udział w widowisku „Pozłacany warkocz” autorstwa Katarzyny Gaertner. Zagraliśmy również na festiwalu „Jesień z bluesem” w Białymstoku. Nie było sensu dalej tego ciągnąć.

Nadszedł rok 1981. Oprócz pracy studyjnej grałem w „Wolnej Grupie Bukowina”. To było ciekawe doświadczenie ponieważ w tym zespole nie było perkusji i rola gitary basowej była inna niż ta, do której byłem przyzwyczajony. Muzycy grupy charakteryzowali się innym rodzajem wrażliwości muzycznej. Na koncerty zespołu przychodziła zupełnie inna publiczność. Parę lat później powstały nagrania grupy z moim udziałem.

Zupełnie innym doświadczeniem było ponowne spotkanie z Ryszardem Gwalbertem Miśkiem. W studio PR w Warszawie nagraliśmy bardzo ciekawą muzykę z udziałem Andrzeja Przybielskiego, Czesława Dworzańskiego i Wojciecha Czajkowskiego. Z Andrzejem Przybielskim miałem przyjemność nagrać dwa lata później mój utwór instrumentalny. To geniusz trąbki! Niesamowicie zdolny i wrażliwy!

Założyliśmy świetny zespół funkowy „Super Blue” z Piotrem Baronem – sax., Zbyszkiem Lewandowskim – dr., Wojtkiem Jaworskim – p. i Mirkiem Mazurem – git. (potem gitarzystą Krzysztofa Krawczyka). Graliśmy znakomite koncerty na terenie całej Polski.

Przy każdej sposobności grałem na jam sessions. Podczas festiwalu „Jazz nad Odrą” na nocnym jam session przez wiele godzin grałem standardy jazzowe (a znam ich dużą ilość :)) jedynie z perkusistą. Najpierw grałem melodię, potem walking a następnie karkołomne improwizacje :). Pełnia szczęścia!
Wszystko wywróciło się do góry nogami gdy pewnego dnia zapukał do moich drzwi Zdzisiek Janiak i w imieniu swoich kolegów zaproponował mi granie w „Budce Suflera”.

Czytaj dalej w części II