
W tym czasie zespół „Budka Suflera” był po nagraniu dwóch płyt które nie zachwyciły szerokiej rzeszy publiczności. Odszedł basista Piotr Płecha, a zespół próbował nagrać trzecią płytę Urszuli. Na zaproszenie Romualda Lipko przyjechałem do Lublina i zagrałem na tej płycie. Po rejestracji wszystkich partii gitary basowej wziąłem do ręki gitarę i nagrałem większość partii gitarowych. Gdy zakończyłem nagrania padła propozycja abym zagrał z zespołem kilka koncertów.
Zagrałem je i w końcu zadano mi pytanie: czy mógłbym ponownie grać w tym zespole. Było miło, więc odpowiedziałem twierdząco. Romuald Lipko stwierdził więc, że skoro podjąłem taką decyzję, to nie będzie podpisywał ze mną żadnych umów, ale chce abym dał mu „przyjacielskie słowo honoru”, że przynajmniej jeden rok będę grał w tym zespole. Dałem mu słowo honoru i z zegarkiem w ręce grałem jeszcze dokładnie rok czasu. Zespół chciał mieć dwóch gitarzystów. Zaproponowałem Staszka Zybowskiego, który po przyjeździe do Lublina oszalał na punkcie Urszuli. Zagraliśmy jeszcze kilka koncertów i z zespołu odszedł Krzysiek Mandziara. Graliśmy w składzie Urszula, Andrzejczak, Cugowski, Lipko, Zeliszewski, Zybowski i ja.
Koncerty „Budki” w latach 1981-1984 wyglądały tak, że w trakcie występu zespół schodził ze sceny. Zostawałem tylko ja, i grałem wariackie rockowe solo na gitarze basowej. W latach 1986-1987 też grałem solo, ale tym razem było ono dużo spokojniejsze i z użyciem moich grających maszyn.
Gdy nie występowałem z „Budką” to grałem koncerty w klubach jazzowych ze Staszkiem Zybowskim lub grałem solo z moimi maszynami. Na festiwalu basistów w Warszawie zagrałem na wspólnym koncercie z moim idolem, Józefem Skrzekiem. Okazjonalnie nagrywałem płyty różnych wykonawców.
Pełne szaleństwo przeżyłem podczas festiwalu Opole 1987, ponieważ grałem w orkiestrze festiwalowej, po czym codziennie wsiadałem w auto i pędziłem do Wrocławia, gdzie w klubie „Rura” grałem ze Zbyszkiem Hołdysem. Jedynie ostatni dzień festiwalu był spokojniejszy, gdyż tego dnia grałem z Hołdysem właśnie na festiwalu w Opolu :). To był bardzo dobry koncert!
W Krakowie z „Budką” bez wokalisty nagraliśmy dla Zdzisławy Sośnickiej dwie piosenki na jej płytę, w tym tytułowy przebój „Aleja gwiazd”. Potem nastąpił pamiętny wyjazd „Budki” do Bułgarii, gdzie po ostatnim koncercie zapomniałem, że „hulaszczy tryb życia” to przeszłość. O naszym powrocie do Polski piloci samolotu podobno opowiadali legendy. Minął rok grania z „Budką”.
Poza graniem koncertów nic interesującego się nie wydarzyło. Atmosfera nie była tak beztroska jak za czasów Czystawa. Zdecydowałem, że nie ma sensu udawanie, że jest interesująco i ciekawie. Ponownie przestałem grać w „Budce”.
W 1987r. Hołdys na nowo zakładał „Perfect”. Chciał go stworzyć w nowym składzie. Gdy kończyłem grać z „Budką” spytał, czy chciałbym z nim zagrać w nowym „Perfekcie”. Miałem inne plany i „Perfect” zagrał w starym składzie.

Grałem koncerty i jednocześnie przygotowywałem nowy program muzyczny, ponieważ Jurek Kaczmarek z którym wcześniej grałem jazz, zaproponował mi wyjazd zagraniczny typu „wczasy z muzyką”. Kiedy opowiadał mi o realiach tego kontraktu, to nie mogłem uwierzyć, że takie rzeczy są możliwe, zwłaszcza, że świeżo w pamięci miałem cyrk niemiecki i „Alex Band”. Jurek też grał w tym cyrku i twierdził, że kontrakt norweski jest zupełnie inny. Miał rację.
Wyjechaliśmy z Polski pod koniec marca 1988r. Moja praca polegała na tym, że przez dwa miesiące na norweskim promie pasażerskim pływającym między Kiel a Oslo, codziennie w godz. 16.00 – 17.00 grałem standardy jazzowe (bardzo lubię je grać, więc byłem zachwycony). Potem do 19.00 był czas wolny, a od 19.00 w cyklach 45 min. grania i 15 min. przerwy, graliśmy znów standardy jazzowe a potem światowe przeboje i ludową muzykę norweską. Graliśmy piosenki Briana Adamsa, Tiny Turner, Dire Straits, Micka Jaggera, Jenifer Rush itp. Grałem z bardzo dobrymi muzykami więc przyjemnie spędzałem te „wakacje z gitarą”.
W sklepie muzycznym „In Sound” w Kiel wydałem lwią część zarobionych pieniędzy. Przy użyciu zakupionych instrumentów przygotowałem nowy program instrumentalny. Po przyjeździe do Polski wykupiłem mieszkanie na własność, nagrałem nowe utwory instrumentalne i zagrałem szereg koncertów z nowym programem, a w perspektywie miałem kolejny dwumiesięczny wyjazd za niecałe pół roku. Następnym razem wyjechałem pod koniec września. W czasie wolnym od pracy przygotowałem piosenki na drugą płytę „Mechanika”. Mój serdeczny przyjaciel Wiesio Cieśla pomógł mi nie wydać wszystkich zarobionych pieniędzy na instrumenty muzyczne, lecz kazał kupić auto. Wróciłem do Polski i ponownie zamknąłem się w studiu Radia Wrocław aby nagrać płytę pod nazwą „Szuja”.
Ostatni raz pojechałem na kontrakt norweski na początku 1989r. Podczas trwania kontraktu kupiłem kolejne instrumenty i zaprogramowałem je, aby mieć możliwość zagrania koncertu z moimi piosenkami. Skomponowałem również piosenki na trzecią płytę „Mechanika”. Po powrocie do Polski zauważyłem, że z coraz mniejszym entuzjazmem zabieram się za kolejne zajęcia a stabilizacja życiowa związana z kolejnymi wyjazdami zaczyna mnie rozleniwiać. Postanowiłem więc zrezygnować z tej pracy.
Zawiozłem nowe piosenki do Bogdana Olewicza. Prosiłem go aby na tę płytę napisał trochę normalniejsze teksty. Przyjechałem kolejny raz i zobaczyłem tytuł pierwszej piosenki: „Pan Wańka Wstańka Jan”. Pożegnałem się i następnym razem spotkaliśmy się po pięciu latach :).
Trzech wrocławskich muzyków postanowiło uruchomić prywatne studio nagrań. Kupili podstawowy sprzęt, ale nie mogli sobie poradzić z problemami technicznymi i zwrócili się do mnie z prośbą o pomoc. Podłączyłem do stołu mikserskiego swoje urządzenia pogłosowe i nieudolnie zaczęliśmy próbne nagrania. Gdy wyjeżdżałem na koncerty studio przestawało funkcjonować, ponieważ zabierałem swój sprzęt. Później koledzy kolejno wycofywali się z działalności studyjnej i w końcu odkupiłem od nich wszystko co było przydatne do realizacji nagrań.

Zatelefonował Zbyszek Hołdys i powiedział, że muszę pojechać z nim na koncerty do Ameryki. W składzie Piotrek Szkudelski, Jacek Krzaklewski, Zbyszek Hołdys i ja, spotkaliśmy się na próbach w Warszawie. Piosenki były ogólnie znane , więc pracowaliśmy nad szczegółami. Ponieważ z każdym z tych muzyków grałem już wcześniej, więc nie było trudności w porywającym wykonaniu każdej z piosenek. Zaprogramowaliśmy mój syntezator, aby mógł zagrać barwą pianina „Niewiele ci mogę dać”, ponieważ nikt z nas nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności za zagranie tego akompaniamentu :). Pewnego dnia zorganizowaliśmy konkurs na najbardziej idiotyczną minę i potem każdy z nas sfotografował swoją minę w ekspresowym automacie fotograficznym. W ten sposób przygotowaliśmy zdjęcia na nasz plakat 🙂 (> zobacz <). Na czas prób teściowa Hołdysa udostępniła nam swoje mieszkanie.
Ze względu na problemy z wizami, do USA przylecieliśmy spóźnieni o trzy tygodnie. Termin pierwszego koncertu w New Jersey przesuwano już dwukrotnie. Prosto z lotniska pojechaliśmy do klubów polonijnych, aby pokazać ludziom że jesteśmy, i że pierwszy koncert w końcu się odbędzie. Zagraliśmy w sali widowiskowej jakiejś uczelni. Kiepska akustyka i równie kiepska aparatura nagłaśniająca. Potem zaczął się prawdziwy kontrakt. Blisko trzy miesiące graliśmy po trzy razy w tygodniu w klubie „Scorpio’s” w Elizabeth. Na początku było dość sympatycznie, ale potem zaczęły się problemy mieszkalne i próby niezapłacenia nam za naszą pracę. Zbyszek dyplomatycznie załatwiał te sprawy, ale przestało być przyjemnie. Na szczęście obok domu w którym mieszkaliśmy był przystanek autobusowy. Wsiadaliśmy w autobus i za 30 minut byliśmy na Manhattanie, gdzie była prawdziwa Ameryka. Potem kupiliśmy „Cadillac’a” (pamiętam, że Portorykanin który go nam sprzedawał, zachwalał go słowami : „…la pompa bomba…” :)) i jeździliśmy nim na Manhattan. Dzięki Zbyszkowi poznałem wiele miejsc do których z własnej inicjatywy pewnie nigdy bym nie poszedł. Byłem na wielu koncertach. Pamiętam koncert w „Bottom Line”, gdzie występował syn słynnego Johna Bohnama z „Led Zeppelin”, Jason Bohnam. Pamiętam też, że stałem przed tym klubem kilka godzin na mrozie, aby dostać się na koncert dwóch legend z grupy „Cream”, czyli Jacka Bruce’a i Gingera Bakera. W końcu trafiłem do CBGB’s. Klub ten przypominał mi trochę wrocławską „Rurę”, ale to co się działo w środku było nieprawdopodobne. Starałem się tam być w każdy możliwy wieczór. Codziennie grało tam kilka zespołów i zawsze byłem podekscytowany czyimś występem. Wówczas padł pomysł aby nasz zespół również tam zagrał. Nie było to proste, ponieważ w tym kultowym miejscu chcą zagrać wszyscy. Dostaliśmy termin na początku stycznia 1990 r. Zbyszek miał jakieś angielskie teksty do piosenek „Perfectu”, napisane przez Bogdana Olewicza i Lonstara. Stephanie Howard, która pracowała wówczas w firmie fonograficznej EPIC, pomogła Zbyszkowi przystosować te teksty do warunków amerykańskich.
Zagraliśmy w CBGB’s bardzo dobry koncert. Po koncercie podeszła do nas Hope Carr i poprosiła o kontakt. Okazało się, że jest właścicielką agencji muzycznej i chce się zająć zespołem. Kilka nowojorskich magazynów zauważyło nasz występ ( < 1 > , < 2 > ). Rozpoczęły się też nawet dość mocno zaawansowane rozmowy z wytwórnią filmową z Hollywood, która okazała zainteresowanie historią Hołdysa i zespołu „Perfect”. Rozpoczęliśmy planowanie zajęć amerykańskich. Hope Carr zaproponowała abyśmy skończyli kontrakt polonijny, wrócili na chwilę do Polski aby pozałatwiać bieżące sprawy, a ona w tym czasie przygotuje sesję nagraniową i koncerty. Kilka dni później polonijny organizator zawiózł nas na koncert do jakiejś sali parafialnej w Chicago, gdzie nasz występ opóźniliśmy do momentu w którym organizator wypłacił nam zaległe honoraria. Wróciliśmy do Nowego Jorku, zagraliśmy jeszcze kilka razy, zostawiliśmy instrumenty muzyczne i polecieliśmy do Polski.
Oczekiwanie na wizy amerykańskie przedłużało się, więc na pożyczonych instrumentach nagrywałem reklamówki radiowe, a potem rozpocząłem nagrywanie trzeciej płyty „Mechanika”. Zbyszek Hołdys bardzo mi pomógł w pracy nad tą płytą. Pozmieniał część tekstów Bogdana Olewicza a część napisał od początku. Nie byłem jednak zadowolony z efektów swojej pracy i przerwałem nagrania.
W końcu dostaliśmy wizy i pojechaliśmy do USA ponownie. Kupiliśmy kolejne auto (tym razem był to „Lincoln” czarnego koloru, więc natychmiast dostał przezwisko „Zorro” :)). Hope Carr zorganizowała pierwszy koncert gdzieś w Connecticut, potem zagraliśmy w San Francisco i Los Angeles a następnie wróciliśmy do Nowego Jorku aby przygotować się do nagrań. Odbyliśmy kilka prób z producentem Bobem Musso. Kilka jego pomysłów bardzo mi się nie spodobało (zwłaszcza sposób nagrania „Niewiele ci mogę dać”), natomiast nikt nigdy wcześniej nie nagrał mojej gitary basowej w taki sposób. Studio „Platinum Island” było dla mnie zjawiskiem z Marsa. Większość znajdujących się tam urządzeń widziałem wcześniej tylko w prospektach reklamowych. Sposób nagrania, obsługa studia i podejście do dźwięku wzbudziły mój podziw. Po nagraniach przygotowywaliśmy nowe piosenki i graliśmy na Manhattanie np. w „Woody’s” (klub Ronniego Wooda ze „Stonesów”) oraz duży koncert w „Limelight”, po czym Hope Carr zaproponowała abyśmy znów polecieli do Polski. Wszystko zaczęło tracić sens. Pojechaliśmy do Chicago i tam zagraliśmy kilka koncertów. Zaczął nam znikać sens dalszego pobytu w USA. Byliśmy tam znów przez kolejne pół roku. W końcu podjęliśmy decyzję. Jacek, Piotrek i ja postanowiliśmy zakończyć pobyt w Ameryce. Poinformowaliśmy o tym Zbyszka, po czym w klubie „Cardinal” zagraliśmy jeden z naszych najlepszych koncertów. Na drugi dzień wysłaliśmy nasze instrumenty do Polski, po czym pojechaliśmy do Nowego Jorku i stamtąd na dzień przed świętami Bożego Narodzenia wylecieliśmy z Jackiem Krzaklewskim do Warszawy.

Rok 1991 rozpocząłem od nagrań. Nagrałem płytę „Incarnation” Johna Portera z jego świetnymi piosenkami, solową płytę Jana Kaczmarka „Nasza Europa”, „Zostaniemy na tej ziemi…” Tercetu Egzotycznego (dodatkowo aranżowałem i wykonywałem wszystkie partie instrumentalne, więc skończyłem nagrania w 1992r.), kasetę video z zapisem koncertu Soyka-Janina , wiele reklamówek radiowych i nagrań z festiwali i koncertów. Rozpocząłem także rejestrację swoich piosenek przeznaczonych na kasetę o uroczym tytule „Denaturat” :). Zmiksowałem w Wiedniu płytę „Freak Weber & Friends” (wówczas jeszcze nie byłem muzykiem tej formacji). Ponadto grałem koncerty z muzyką instrumentalną i piosenkami „Mechanika”. Z zespołem „Test” w składzie: Gąssowski, Kozakiewicz, Krzaklewski, Morawski i ja wystąpiłem 5.07.1991 w Sopocie na festiwalu „Trzy dekady rocka”.
Pewnego dnia zatelefonował do mnie Alek Maliszewski i poprosił, abym awaryjnie zagrał w jego orkiestrze „Alex Band”. Z rumieńcem wstydu przypomniałem sobie festiwal w Sopocie 1986 i zgodziłem się zagrać. Potem starałem się tak układać kalendarz koncertów i nagrań aby móc grać w orkiestrze Alka.
Na początku 1992 „Alex Band” zagrał w Monte Carlo na Międzynarodowym Festiwalu Cyrkowym. Widziałem tam najbardziej nieprawdopodobne numery cyrkowe świata a także wielokrotnie byłem w kasynach :). Rozpocząłem także pracę w zespole „Freak Weber & Friends”. Najczęściej graliśmy w Austrii. W Polsce jeden koncert tego zespołu jednocześnie nagrywałem i brałem w nim udział jako muzyk :). W swoim studiu nagrałem m.in. płytę „Pornografia” zespołu „Defekt Muzgó”, skończyłem płytę „Tercetu Egzotycznego” a także ukończyłem nagrania na moją kasetę „Denaturat”. Z piosenką „Mamy małą sprawę” wystąpiłem na festiwalu Opole 1992 i zdobyłem drugie miejsce w konkursie „Premiery”. Jako jedyny wykonawca nie miałem półplaybacku. Grałem i śpiewałem na żywo. Po koncercie otrzymałem propozycję występu podczas festiwalu w Sopocie. Otrzymałem również informację: Romuald Lipko prosi o kontakt.