
Zagrałem kilka kolejnych koncertów, wystąpiłem w Sopocie na koncercie rockowym towarzyszącym Festiwalowi Piosenki i po przezwyciężeniu trudności motoryzacyjnych ponownie dotarłem do Lublina, gdzie w studio od jakiegoś czasu trwały bezskuteczne próby nagrania jednej piosenki o tytule „Młode lwy”. Zastałem kompletną niemoc aranżacyjną i bezradnego Arkadiusza Smyka próbującego zagrać cokolwiek na gitarze. Tak rozpocząłem pracę nad płytą „Cisza”. W dzień nagrywałem gitary i basy a wieczorem wraz z Tomkiem Zeliszewskim programowałem bębny. Zaaranżowałem i nagrałem w ten sposób kilka piosenek, po czym czteroosobowy skład pojechał do USA. Po ich powrocie spotkaliśmy się jeszcze raz aby dokończyć nagrania. Zostałem poproszony o zagranie kilku koncertów w składzie ze Smykiem, po czym Smyka wyrzucono z zespołu i poproszono mnie, abym kilka kolejnych koncertów zagrał na gitarze.
Na początku 1993r. przesłuchaliśmy nagrany materiał muzyczny i ustaliliśmy, że mój udział w nagraniach został zakończony. Tydzień później otrzymałem wiadomość, że Romuald Lipko chciałby, abym w trzech piosenkach dograł jeszcze po jednej partii gitarowej. Odpowiedziałem, że nie przyjadę do Lublina ponieważ właśnie wyjeżdżam z „Alex Band’em” do Monaco. Wówczas obok studia przypadkowo przechodził gitarzysta „Bajmu” Marek Raduli. Poproszono go o dogranie tych trzech partii gitarowych :).
Wróciłem z Monaco i ponownie zaproponowano mi granie w „Budce Suflera”. Powiedziałem, że potrzebuję czasu do namysłu i do chwili podjęcia decyzji mogę grać z nimi koncerty na gitarze. Miałem o czym myśleć, bo sytuacja nie była zbyt różowa. Zespół grał w klubach na 100 osób, na festynach ludowych, część koncertów odwoływano z różnych przyczyn i dorabiano do tego tzw. „zabawne dykteryjki”. Przykładowo w Rzeszowie zapomniano o aparaturze nagłaśniającej a organizator miał dla zespołu honorarium w postaci pół litra wódki. Następnym razem po przywiezieniu przeze mnie własnym autem z przyczepą sprzętu i bębnów, rozładunku, instalacji i zagraniu koncertu dla niepełnej setki osób w klubie „Zaścianek” w Krakowie, jechałem cały następny dzień do miejscowości Krokowa za Gdynią, aby na dwóch przyczepach od traktora zagrać na festynie ludowym. Moje auto osobowe coraz gorzej znosiło rolę auta ciężarowego, ale transport sprzętu własnym autem trwał jeszcze przez kilka lat, ponieważ był on podobno tańszy od wynajmu auta dostawczego (w rzeczywistości tańszy jest dla tego, kto swojego auta nie używa do takich celów i nie ponosi potem kosztów napraw).
Kolejnym punktem wymagającym zastanowienia były względy artystyczne. Grałem w ciekawy i nietypowy sposób, ale w tym zespole takie umiejętności były niepotrzebne. Osobną kwestią był brak możliwości publikacji własnych kompozycji i prezentowania własnego stanowiska muzycznego.

Zastanowienia wymagała również kolejna sprawa. W tym czasie nie było jeszcze w Polsce ustawy dotyczącej muzycznych praw wykonawczych. Trzech członków zespołu żyło wówczas ze sprzedaży płyt „Greatest Hits” i „The best of Urszula”. Płyty te zawierają utwory nagrane wcześniej z moim udziałem. Sprzedawano również poszczególne piosenki z przeznaczeniem na popularne wówczas składanki kasetowe. Bardzo długo nie byłem świadomy tego, że taki sposób zarabiania pieniędzy przez trzy osoby był możliwy, ponieważ wymyśliły one sobie, że są wyłącznymi właścicielami pracy wielu muzyków którzy nagrywali piosenki umieszczone na tychże płytach.
Płyta „Cisza” (a wcześniej „4 pieces to go”) odniosła sukces. Po latach zapomnienia zespół ponownie znalazł się w czołówce polskich wykonawców. Pojechaliśmy na trasę koncertową do Kanady. W zasadzie czekałem jedynie na wypłatę honorarium za nagranie płyty „Cisza” i zakończenie współpracy. Aby mnie jednak zatrzymać zaproponowano mi udział procentowy w sprzedaży tejże płyty (tak jak zatrzymuje się np. kreatywnego pracownika firmy komputerowej :)). Udział ten był procentowo zdecydowanie mniejszy niż udziały, które trzej panowie przyznali sobie. Przy płycie wykonałem największą część pracy (aranżowałem i nagrywaniem partie gitar, basów i keyboardów, programowałem bębny, wymyślałem i śpiewałem chórki), więc była to dla mnie oczywista niesprawiedliwość. Musiałem podjąć decyzję! Pomagano mi ją podjąć przekonując, że teraz będzie rockowa muzyka, dobry gitarzysta (ja grałem na gitarze, nie było gitary basowej :)), profesjonalne podejście itd. Patrzyłem na tę sytuację również pod kątem moich wcześniejszych rezygnacji z grania w zespole. Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, że gdyby każdy z muzyków „Budki” postępował w ten sposób, to tego zespołu już dawno by nie było. W końcu doszedłem do wniosku, że mój trzeci dłuższy pobyt w Lublinie to pewnie przeznaczenie 🙂 i zgodziłem się na kolejną współpracę. Z własnej inicjatywy dałem słowo honoru, że tym razem sam nie odejdę z zespołu, a także przeprosiłem za wcześniejsze odejścia z grupy (chociaż miałem do nich powody!). Później wielokrotnie miałem żałować tego gestu :)!
Stałą współpracę rozpoczął Marek Raduli, co nie zmieniło faktu, że kilka piosenek podczas koncertów nadal grałem na gitarze. Wszystko zaczęło wyglądać profesjonalnie, lecz tylko na scenie. Nadal jeździłem na koncerty swoim osobowym autem załadowanym po dach sprzętem muzycznym. Wszelkie decyzje dotyczące zespołu zapadały w gronie trzyosobowym. Graliśmy natomiast dobre koncerty i jeden z nich (w Operze Leśnej w Sopocie) nakręciła TV. Poza tym, że nie słychać tam basu :), to widać energię zespołu i chęć grania.
Pod koniec 1993r. zagraliśmy koncert we Wrocławiu, a następnego dnia odbyły się chrzciny mojego dziecka. Tomek Zeliszewski był ojcem chrzestnym małej Agnieszki a potem cały zespół grzecznie jadł rosół na przyjęciu z tej okazji :).

W 1994r. mieszkająca w Chicago Ania Adamczyk, która była producentką płyt zespołu, oraz Tomek Zeliszewski zaproponowali mi wydanie płyty z piosenkami „Mechanika”. Płyta miała zawierać stare piosenki oraz utwory z kasety „Denaturat”. Nie byłem zachwycony tym pomysłem i mówiłem, że ani ja ani nikt inny nie będzie zajmował się promocją tego historycznego już wydawnictwa, więc nie ma sensu wydawać płyty, o której nikt się nie dowie. Oni nalegali i w końcu płyta wyszła. Zdjęcie na okładce jest wymontowane ze zdjęcia grupowego w składzie: Panasewicz, Zeliszewski i ja. Był pomysł na nagranie płyty w tym składzie, zrobiono serię zdjęć i idea upadła, ponieważ Panasewicz ponownie zaczął śpiewać w „Lady Pank” :). Repertuar który wymyśliłem musiał poczekać na innego wykonawcę.
W 1994r. „Budka Suflera” obchodziła dwudziestolecie istnienia. Z tej okazji zorganizowano trasę koncertową. W Lublinie przed koncertem grała orkiestra policyjna :). Graliśmy z wykonawcami dla których kiedyś nagrywałem (Urszula, Andrzejczak). Janek Borysewicz przywiózł Panasewicza i graliśmy „Nie wierz nigdy kobiecie” oraz „Za ostatni grosz”. W Operze Leśnej w Sopocie nagraliśmy cały koncert i po poprawkach studyjnych z części materiału powstała płyta „Live from Sopot’94”.
Na początku 1995r. otrzymałem informację, że po nagraniu kolejnej płyty zostanie mi przyznany większy udział procentowy w rozliczeniach sprzedaży kolejnych tytułów wydawniczych i że zostanę wspólnikiem Budka Suflera Production. Doszedłem do wniosku, że taka sytuacja zapewnia mi w przyszłości bezpieczeństwo finansowe a ciągłe podróże pomiędzy Wrocławiem a Lublinem tracą sens. Podjąłem decyzję o pożyczeniu pieniędzy na kupno domu i przeprowadzeniu się do Lublina, co nie było krokiem łatwym i oczywistym, zwłaszcza dla mojej rodziny. Teoretycznie chciałem ułatwić sobie życie a praktycznie odległość między Lublinem a Wrocławiem wcale się nie zmniejszyła :).
Na kilka miesięcy przed przeprowadzką przystąpiłem do pracy nad nową płytą „Budki”. Rozpoczęła się huśtawka nastrojów. Kompozytor większości piosenek i wokalista nie pojawili się ani razu na próbach i całą aranżację przygotowały trzy osoby. Potem w studiu okazało się, że tylko trzy osoby umieją to zagrać. Zaczęły się rozgrywki ambicjonalne. Kompozytor zaangażował reżysera dźwięku który nie spełniał podstawowych oczekiwań technicznych (ja ustawiałem mikrofony przy perkusji :)). Gdy usiłowałem uratować rockowy zamysł mojej piosenki, usłyszałem, że ta piosenka na pewno nie będzie promowana, nie powstanie do niej singiel ani teledysk. Podczas krótkiej wizyty w domu kompozytora z okazji jego urodzin w błyskawicznym tempie wyjaśniono mi, że w tym zespole nie mam prawa o niczym decydować. Gdyby nie fakt, że właśnie sprzedałem swoje 70m2 mieszkanie we Wrocławiu, to do Lublina pewnie bym się nie przeprowadził. Zacisnąłem zęby i ponownie zacząłem palić papierosy, chociaż rzuciłem je kilka miesięcy wcześniej :(.
W maju 1995r. byłem już mieszkańcem Lublina. Jednym z pierwszych gości w moim lubelskim domu była Urszula ze Staszkiem Zybowskim. Zaproponowali mi wspólne wystąpienie na drogę sądową przeciwko wydawcy płyt „Greatest Hits” i „The best of Urszula”, ponieważ podobnie jak ja, ani Urszula ani Staszek nigdy nie wyrazili zgody na umieszczanie na w/w płytach piosenek zawierających wykonywane przez nich partie. Oczywiście z tego tytułu, podobnie jak ja, nie otrzymali również nigdy żadnego honorarium. Od roku obowiązywała już „Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych” i Ula ze Staszkiem proponowali, abym pomógł im ukrócić ten proceder. Różniliśmy się jedynie tym, że ja wówczas grałem z ludźmi, którzy podpisali umowy wydawnicze. Ponieważ nie wyobrażałem sobie, że jednego dnia będę spotykał się z zespołem na scenie a drugiego dnia w sądzie, więc nie zdecydowałem się wówczas na podjęcie takich kroków. Zwyciężyła chora lojalność wobec zespołu i Ula ze Staszkiem nie pozyskali we mnie sojusznika. Zaczęli nagrywać „Białą drogę”.
Po nagraniu płyty „Noc” przestałem mówić w wywiadach, że jest to najlepsza płyta jaką w życiu nagrałem. Została ona zabita przez nieudolność i chorą ambicję. Z kolei kilka razy Romuald Lipko wzbudził mój podziw, interweniując z refleksem podczas prób poniżenia muzycznej wartości tej płyty.
01.07.1995r. stałem się wspólnikiem „Budka Suflera Production sc”. Później okazało się, że zadecydowały o tym jedynie korzyści podatkowe :). Graliśmy duże ilości koncertów i nakręciliśmy w TV Kraków koncert zawierający utwory z płyty „Noc”. W końcu opadły emocje i sytuacja w zespole unormowała się, ponieważ trzeba było z pokorą stwierdzić, że płyta „Noc” nie wzbudziła zachwytu i należy z tego faktu wyciągnąć wnioski. W konsekwencji przez najbliższe 8 lat zespół nie nagrywał bębnów akustycznych (których podobno nie da się dobrze nagrać :), ja ponownie zacząłem nagrywać partie gitarowe, a także wrócił do łask wcześniejszy realizator dźwięku. Nadchodził czas wielkich zmian!

Pod koniec 1996r. zapadła decyzja, że Ania Adamczyk z Chicago nie będzie dłużej zajmować się produkcją płyt zespołu i zmieniają się realia wydawnicze. Firma „New Abra” (która do tej pory kupowała licencje na produkcję płyt „Budki”) i zespół stali się współproducentami kolejnych płyt „Budki Suflera”. Od tego momentu inwestowałem w każdą płytę już nie tylko moją pracę muzyka, lecz również pieniądze przeznaczone na produkcję i promocję każdej płyty.
Rozpoczęliśmy pracę nad płytą „Nic nie boli tak jak życie”. Całymi dniami siedziałem w studiu „Hendrix” i nagrywałem partie gitarowe, basowe i klawiszowe, po czym przyjeżdżałem do domu z Tomkiem Zeliszewskim i programowaliśmy bębny w moim domowym studiu. Byłem na wpół przytomny ze zmęczenia i miałem ochotę rzucić to wszystko, ale przecież dałem słowo honoru, że tego nie zrobię. W końcu prace zostały zakończone i płyta była gotowa.
Postawiono na piosenkę „Jeden raz”. Postanowiono działać z rozmachem. Aby nakręcić teledysk polecieliśmy do Egiptu. Zupełnie niepotrzebnie, ponieważ takie same plenery, jakie wybrano pod Kairem, znajdują się również na terenie kopalni węgla w Turoszowie (> zobacz <), a tam nie trzeba tak długo lecieć i tyle płacić :). Na potrzeby płyty przygotowano nawet nalepkę o treści …zawiera przebój „Jeden raz”… , ale to nie był przebój. Utwór „Takie tango” nakręciliśmy w kopalni soli w Bochni a część kolorową dolepiono we Wrocławiu, ponieważ słynny reżyser miał tradycyjnie ponurą wizję videoclipu. Przy okazji kręcenia każdego teledysku reżyserowanego przez tę postać, na pytanie „jakie ciuchy mam wziąć na plan zdjęciowy” odpowiadał: „na czarno, Panowie, będziecie na czarno…” :).
Rozpoczęło się szaleństwo! Codziennie po kilkanaście razy można było usłyszeć „Takie tango” w każdym rodzaju mediów (chociaż „Radio Zet” puściło ją po raz pierwszy dwa lata po premierze – chyba mają coś z refleksem :)). Płyty zaczęły rozchodzić się w kosmicznych ilościach. Teoretycznie było wspaniale, ale nie wszyscy mieli takie odczucia. Pewnego dnia wokalista i kompozytor zwołali zebranie zespołu na którym zarządzili zmianę reguł rozliczeniowych, przyznając sobie jeszcze większy niż dotychczas udział procentowy w rozliczeniach sprzedaży płyt, kosztem pozostałych muzyków zespołu. Tomek Zeliszewski próbował mnie przekonać, że nic się nie stało i że przecież w dalszym ciągu zarabiamy dużo pieniędzy. Podzieliłem się z nim informacją, że pomimo danego słowa honoru bardzo chciałbym już ten zespół opuścić.